sobota, 21 kwietnia 2012


Nie kłam, że wszystko już znikło
Owszem, znikło ale
To co miało zniknąć

W ciemnym lesie

Gdy nasze głosy ucichną
Nie wiń siebie jeśli
Nasze ciała też oziębną
Bo koniec dzisiaj początkiem
Ostatnim życiowym wątkiem, więc

Biegłem ile sił

Sen był fikcją, jawa snem
Czas przyziemią, ziemia chłodem
Świt już czeka by pochować
Nasze ciała mimochodem

By zdążyć

Znikły ślady kroków naszych
Zresztą czy bez reszty
Z wonią czy bez woni tego
Co dziś  miało odejść
Nigdy więcej nie dogonisz

Na swój pogrzeb.



niedziela, 15 kwietnia 2012


Wiosna skradła moje serce
Kobieca maska różu na twarzy
I spojrzenie tak radosne
Tak miłością swą rozkoszne
A niejeden o niej marzy

Wiosna skradła moją duszę
Uszy, oczy, umysł, włosy
Ciało boli tak jak nigdy
Skóra krzyczy wniebogłosy

Wiosna skradła mój rozsądek
Wolny i przyćmiony bieg
Biegnę za nią, nieroztropny
Jeden dzień, a jakby wiek

Wiosna skradła mnie całego
Nie mam siebie nie mam jej
Tylko róża upadłego, pozostała 
A w tej róży trochę sensu trochę jadu i dobroci
Odtąd pole tylko ono
swoje plony cudnie złoci.





sobota, 18 lutego 2012


Śmieć. W tym przypadku to rodzaj wyróżnienia,  przybierającego obrót czarnej karty, która zawsze była czarna. Ale gdzie znajdziesz równie wielkiego nieudacznika co ten, który pozwolił cierpieć tak wielu osobom, z własnej chorej niepewności? Świat żywi się śmiercią, ludzie kłamstwem. Czym, żywię się ja? Cierpieniem? Tym, że widzę jak bardzo ją boli? I podwajam dawkę chorobliwie ciesząc się z tego, że wreszcie będę mógł wbić kawałek rozbitej butelki po wódce w otwartą pierś. A może ciszą, którą w sferze eterycznej rozsiałem pomiędzy wyblakłą bliskością dwojga rozkochanych romantyków. Mimo wszystko nie chce cofać czasu,  nieunikniony prędzej czy później wplótłby pocięte palce w naszą przyszłość. Naszą? Tak, wierz mi kiedyś była Ona nasza, przyszłość daleko wstecz, gdy oczy zwrócone ku drodze do domu, były spojrzeniem skierowanym wprost na Nią. We wszystkim wyglądała wspaniale, a te przenikliwe oczy, które filtrowały każde fałszywe skinienie, w rezultacie głaszcząc mrugnięciem każdą tęsknotę.. Nigdy ich nie zapomnę. Przepraszam - pewnie drwisz z tego słowa, które stricte nic nie znaczy. Nawet gdyby.. Wypowiedziane złamanym sercem i czystymi ustami uniosło się w przestrzeń nad twymi uszami, i zapragnęło "wybaczam" to nadal  tylko, własnie tylko.. Nienawiść, wieczna towarzyszka każdej sympatycznej pary serc, może jej nie widzisz, może Ona Ciebie również. Czeka setki dni na tej samej parkowej ławce, jakby znając przeznaczenie wiedziała, że własnie tam zakończy się sens istnienia. Jak bardzo? Jak bardzo nienawidzisz? Jak bardzo nienawidzisz wciąż kochając? Samotność, dostrzeże Cię, dostrzeże mnie, następnie zaproponuje na całkiem dogodnych warunkach umowę. Nieodwołalną, zapragniesz i pokochasz pusty kąt, w którym bicie serca będzie uciążliwym hukiem. Idę, idę, w stronę pustki, jak daleko jeszcze iść? "Nie mam wyboru. To jedyne wyjście. Wszystko jedno. Muszę. Powinienem." Nawet nie mogę wyobrazić sobie tego jak wiele upadło nie poznając w pełni ziemi. Nie jestem w stanie odpowiedzieć  na pytanie: "Dlaczego, kurwa, dlaczego?" Wszystko i nic. Nic i wszystko. I ten bzdurny monolog w postaci nużącego wywodu jest jedynie maleńką cząstką żalu jaki w tej chwili miota resztką serca. Jest ciemno, głębokie rysy na dłoniach, ciągle sączy się krew. Trzymam kurczowo różaniec, obgryzając paciorki. Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa. Ile musi ubyć krwi by stracić przytomność? To chyba koniec..  Nie poznam puenty.  Nikt nie da mi zbawienia, ono już nie jest kwestią wiary, lecz wiedzy. Wiedzy w "wiem, że się ułoży." Ułoży, owszem ułoży, głupcze. Kilka metrów pod ziemią, gdy na marmurowej tabliczce zawiśnie rozdrapane paznokciem moje imię. I kwiaty, uschnięte, jak ta piosenka. Będę czuwać nad Tobą, siedząc gdzieś na burzowej chmurze podczas szalejących wichrów. Chyba tracę przytomność, klawisze zlewają się w jedną papkę. Już niedługo zobaczę mamę, obije z nią wzrok. Zanikam. Żegnajcie, może.. Kiedyś się spotkamy.
                                                                                                                                                   Unknown.

sobota, 14 stycznia 2012

skazani na zgubę


Byliśmy za młodzi. Jak wszechświat. Jak te słowa.  Nie wiń dźwięków za to czym się stały. Obumarły tuż przed granicą, na niej zataczając gwiazdy pyłem na niebie. Kochaliśmy. Tak szczerze, tak ufnie każdemu drobiazgowi. Rozdarte serca, zdmuchnęły liście w jesień życia. One nie umrą. Ogłuchliśmy. Kiedy ptaki szeptały do ucha setki symfonii, nocnych preludii wśród ciszy nadając wspólnego rytmu dwóm istnieniom. Byliśmy skazani na zgubę. Jak to uczucie.

czwartek, 12 stycznia 2012

wiadomość

Długo spoglądałem przez szybę. Całymi dniami. Można by rzec, że oczy wszedłszy w pewną symbiozę ze szkłem, które aż zlodowaciało przez mój mroźny oddech, zapadły w hibernację. Telefon komórkowy tkwił nieopodal pustej doniczki z resztkami kwiatka. Muszę wspomnieć, że jego szczątki po niefortunnym kontakcie z podłogą pochowałem za domem. Biedny. Niemniej jednak ucierpiała sama doniczka, ogromna szrama u boku, na szczęście posiadam taśmę. Dużo myślałem, nad jutrem i czy owe jutro w ogóle nastąpi. Nie chcę myśleć, każda imaginacja kolejnego scenariusza pt. "Co by było gdyby" wprowadza mnie w stan zbliżony do otumanienia. Nie, czasu nie cofniesz. Nawet gdybyś chwycił go obiema rękoma, związał usilnie i wprowadził w lochy zapomnienia, na dodatek zamknął na milion kluczy, to on dalej posiada zapasowy wielofunkcyjny. Czmychnie, następnie zemści się w odwecie śmiercią bliskiej osoby, czy płaczem ukochanej. Daleko sięgałem pamięcią, gdy próbując wznowić pewien obraz, pewne wyraźne kontury bardzo niepewnej swego życia istoty cofałem się w przeszłość. I znów para poczęła tańczyć na zimnym szkle, tym razem musiałem ją wykorzystać w sposób błahy. Otworzyłem usta, wdmuchując powietrze w jeden kąt, na którym palcem, wygrawerowałem jedno wielkie kluczowe słowo 'śmierć'. Coraz częściej gości ono w moim słowniku słów niezastąpionych, wyprzedza pozycją nawet jedzenie i nadzieje. Nagle telefon zadrgał, usłyszałem to gdyż tylko ten dźwięk był w stanie na tamtą chwilę zagłuszyć melancholijnie uciążliwe bicie organu naczelnego. Bardzo mnie to przestraszyło, cholerna nadwrażliwość.1 WIADOMOŚĆ SMS:"Czekam na dole, otworzysz?" Niezwłocznie pobiegłem na parter, gubiąc własne nogi na krętych schodach, zarazem przeżuwając niedbale ostatni kęs kromki. Nie pasowało ignorować, w końcu to była Klara, gdyby drzwi jej nie wpuściły to zapewne okno by wspomogło. Dotarłem do ciemnobrązowych wrót, z zardzewiałą klamką. Jeden ciężki zgrzyt. Była na wskroś blada.. Pamiętam jakby to było dziś, stała nieruchomo wpatrując się w guzik mojej koszuli, jakby szukała w nim sformułowania wypowiedzi jaką zaraz miała mi rzucić. Trucizna jaka zasiała się na ową chwilę była nieopisana. "Ona nie żyje" Słowa jak echo odbijały się od mojej świadomości, aż do drgających palców u rąk. Nastała ciemność, która nakreśliła większą granicę, pogłębiła dół egzystencjalny, w którym za niedługo miałem być zakopanym wraz ze wspomnieniem.

sobota, 7 stycznia 2012

i uderzył grom


 


Idźmy prosto korytarzem, aż do późnych zdarzeń. Gdzie ściany krzyczały martwą historie kilkorga. Schody w milczeniu stałym, obumarły..kompletnie. Lecz drewno ożyło co skryło tą chwile. Nie na darmo Ci patrzeć, aż tyle, zamknij powiekę i ucisz świadomość. Zadrapanie? Lament z obdartym kolanem i pluszowym spojrzeniem. Równie chłodny co skulony, oparty o framugę płaczem wyparł ciszę. Ale, czy ktoś go usłyszał? Nie oglądał się w tył, zapomniał o jutrze. Uśpiony w piosence, zwanej koszmarem. Nie budźmy go. Niech stłumiony powietrzem oddycha ospale. Idź dalej. Schodami w dół, jak najbardziej. W pogoni nie plączmy tamtych wydarzeń. Po prawej przytulne mieszkanie, a w nim smukły dywan, a na nim uśmiechów taniec. To gra pozorów, fałszywe zwierciadło kusi. Spójrz głębiej gdzie wzrok wiedzą sięga duszy. Kurz podąża do rozkładu, śpiesz się, śpiesz, w świecie tortur i nieładu, my jak kwiaty na betonie. Plamy krwi na podłodze mkną ku pomieszczeniu skąd sączy się mgła pełna gniewu nadająca barw cierpieniu. Ona dusi krtanie słabych serc po lewej, portretów mdłych empatii, ale nikt nie wie jak było naprawdę. W cieniu umykają postacie napęczniałe krzywdą, uciekając do wyjścia zwanego niebo giną.

piątek, 6 stycznia 2012

ostatni dech



Ja kocham ten świat. Oba płuca krzyczą hymny radosne do księżyca jak wilcza hołota nad wzgórzem buntownicza - wyje. Każdy ruch skrzydeł pod powłoką kwiatu, papierowy samolot na wietrze co wzbija się do lotu chce płakać. Budzisz mnie.. Przez uśmiech co wymuszony groźbą łzy rozświetla błękit łuny. Ja widzę kosmos bez planet i noce bez gwiazd. Błąkającym spojrzeniem ostatnim pyłem ich cienia nadające blask. Nie oddychać tlenem mordercy i  błędnym krokiem  z siwą trawą iść. Pokocham chwiejne domy i martwe dusze. Zanikający wszechświat we śnie stającym się jawą, który prysł. Muszę.. Zebrać myśli w jedną formę, nieskalaną nieskazaną na wygnanie. Ja kochałem tamten świat, ale czas już na mnie.