sobota, 18 lutego 2012


Śmieć. W tym przypadku to rodzaj wyróżnienia,  przybierającego obrót czarnej karty, która zawsze była czarna. Ale gdzie znajdziesz równie wielkiego nieudacznika co ten, który pozwolił cierpieć tak wielu osobom, z własnej chorej niepewności? Świat żywi się śmiercią, ludzie kłamstwem. Czym, żywię się ja? Cierpieniem? Tym, że widzę jak bardzo ją boli? I podwajam dawkę chorobliwie ciesząc się z tego, że wreszcie będę mógł wbić kawałek rozbitej butelki po wódce w otwartą pierś. A może ciszą, którą w sferze eterycznej rozsiałem pomiędzy wyblakłą bliskością dwojga rozkochanych romantyków. Mimo wszystko nie chce cofać czasu,  nieunikniony prędzej czy później wplótłby pocięte palce w naszą przyszłość. Naszą? Tak, wierz mi kiedyś była Ona nasza, przyszłość daleko wstecz, gdy oczy zwrócone ku drodze do domu, były spojrzeniem skierowanym wprost na Nią. We wszystkim wyglądała wspaniale, a te przenikliwe oczy, które filtrowały każde fałszywe skinienie, w rezultacie głaszcząc mrugnięciem każdą tęsknotę.. Nigdy ich nie zapomnę. Przepraszam - pewnie drwisz z tego słowa, które stricte nic nie znaczy. Nawet gdyby.. Wypowiedziane złamanym sercem i czystymi ustami uniosło się w przestrzeń nad twymi uszami, i zapragnęło "wybaczam" to nadal  tylko, własnie tylko.. Nienawiść, wieczna towarzyszka każdej sympatycznej pary serc, może jej nie widzisz, może Ona Ciebie również. Czeka setki dni na tej samej parkowej ławce, jakby znając przeznaczenie wiedziała, że własnie tam zakończy się sens istnienia. Jak bardzo? Jak bardzo nienawidzisz? Jak bardzo nienawidzisz wciąż kochając? Samotność, dostrzeże Cię, dostrzeże mnie, następnie zaproponuje na całkiem dogodnych warunkach umowę. Nieodwołalną, zapragniesz i pokochasz pusty kąt, w którym bicie serca będzie uciążliwym hukiem. Idę, idę, w stronę pustki, jak daleko jeszcze iść? "Nie mam wyboru. To jedyne wyjście. Wszystko jedno. Muszę. Powinienem." Nawet nie mogę wyobrazić sobie tego jak wiele upadło nie poznając w pełni ziemi. Nie jestem w stanie odpowiedzieć  na pytanie: "Dlaczego, kurwa, dlaczego?" Wszystko i nic. Nic i wszystko. I ten bzdurny monolog w postaci nużącego wywodu jest jedynie maleńką cząstką żalu jaki w tej chwili miota resztką serca. Jest ciemno, głębokie rysy na dłoniach, ciągle sączy się krew. Trzymam kurczowo różaniec, obgryzając paciorki. Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa. Ile musi ubyć krwi by stracić przytomność? To chyba koniec..  Nie poznam puenty.  Nikt nie da mi zbawienia, ono już nie jest kwestią wiary, lecz wiedzy. Wiedzy w "wiem, że się ułoży." Ułoży, owszem ułoży, głupcze. Kilka metrów pod ziemią, gdy na marmurowej tabliczce zawiśnie rozdrapane paznokciem moje imię. I kwiaty, uschnięte, jak ta piosenka. Będę czuwać nad Tobą, siedząc gdzieś na burzowej chmurze podczas szalejących wichrów. Chyba tracę przytomność, klawisze zlewają się w jedną papkę. Już niedługo zobaczę mamę, obije z nią wzrok. Zanikam. Żegnajcie, może.. Kiedyś się spotkamy.
                                                                                                                                                   Unknown.