czwartek, 29 grudnia 2011

chory umysł

Zaczęło padać. Krople były na tyle duże, że czuł ze zdwojoną siłą każde uderzenie o szybe okna. Krzyki wiatru miotające się po pustym domu były nieustępliwe. Zmierzch już dawno nastał, niebo pod osłoną nocy i burzowych chmur nie dawało mu snu. Wszystko wydawało się nieprzyjazne. Dzisiejszej nocy nie zmrużyłby oka. Wstał energicznie z łóżka i o bosych stopach wyszedł z sypialni. Przez chwilę szukając po ścianie włącznika lampy. Trzeba dodać, że ów nocy wysiadł prąd. Tak więc sięgnął ręką do szafki usytuowanej na ściance by wydostać latarkę. Żmudne próby zakończyły się sukcesem, dotknął przycisku - nastała jasność, miejscowa.Wpierw poświecił po suficie, następnie powolnym  ruchem dłoni skierował światło ku podłodze. Zimne dreszcze zmierzające do rąk, zachwiały jego zręczność. Poluzował palce, co skutkowało upuszczeniem latarki, wraz z nią upadł on sam. Oddalając się w stronę swojego pokoju, jednocześnie nie spuszczając wzroku z jednego punktu oddalonego od jego ciała o jakieś kilka metrów. Śliska podłoga spowalniała jego ruchy, wszystko wydawało się ociężałe, mięśnie nóg nie współpracowały z resztą ciała. Przeciwnie, hamowały ucieczkę.- Jest bliżej? Co do cholery?! Podłoga kryła martwe ciała domowników, poukładane w równoległy rząd, na którego krańcu czekało starannie usłane miejsce, zwiędłymi kwiatami. Serce zwalniało tempa, jakby chciało zaprzestać bicia. Zgrabna postać  oparta lekko w drugim kącie pomieszczenia, trzymała kartkę. Uśmiechała się, obrzydliwie czerwone usta wyróżniały się wśród ciemnej aury. Wstał z podłogi za mocą niewiadomych sił, zamknął drzwi, legł na ziemię, siedząc w kącie z nadgryzionym przez strach różańcem - łudził się. "Where is your god, now?"

strach



Nie lękasz się ciemności. Boisz się bólu, który skrywa każda bezgwiezdna noc. Niemego szeptu w którym tkwi wszelka zatajona prawda, i niepewności z nim związanych. Cierpienie hamuje przepływ krwi? Zwalnia tempo twojego pulsu, ścisza jękliwie wyczerpujące bicie serca. Pogłębia fobię. Rozlewając strumień zdezorientowania. Starasz się odzyskać sens, nigdy nie istniejący. Pot spływa po skroniach, coraz więcej pytań bez odpowiedzi. Noce nie dają snu. Perfidne złudzenie dalej drąży w twojej głowie setki gotowych scenariuszy. Nie daj się zwieść. Łatwo – nie oznacza słusznie, to swego rodzaju odpowiednik słowa gorzej. Wyblakłe kolory z niezatartym znamieniem intensywności wciąż wspominają lata świetności. Gdy dumnie wzbogacały twoje życie barwiąc każdą chwilę. Nieustannie sączące się łzy spływają po białych policzkach, kalecząc tę delikatną skórę, tym połyskliwym płynem. Aż któregoś dnia, usta Ci spierzchną magicznie, powieki powtórują mrugnięciem. Ciało twe utkwi w beztroskim uniesieniu. Szmaragdowe spojrzenie nabierze blasku, a  kształty przyodzieją ostre kontury.

środa, 28 grudnia 2011

powiedz i nie zapomnij

Powiedz ludziom, że próbowałem. Powiedz im, nie było łatwo. Przecisnąć się przez szczelinę tego czym nazywasz problem. Powiedz mędrcom, że infantylność jest kluczem ku dorosłości. Powiedz,  koniec rysuje się cienką linią, a początek zatraca w błędach swych pomazańców. Nie zapomnij wspomnieć, że istnieje ktoś, dla którego Twoje nic jest wszystkim o czym marzył kiedykolwiek.

aura zepsucia

Obiecuje, nim wzejdzie księżyc w swoim nierównym rozmiarze poznasz gwiaździste niebo. Ono spłonie, szczerym ogniem w kłamstwach jakie siejesz. Podsycane tym czym jesteś, a także tym czym będziesz. Przyjdę by Cię ujrzeć. Jak rozkwitasz, pod powłoką, nieszczelną.

tęsknota

Zeszłego wieczoru wyglądałem przez zaparowaną szybę. Oczy zwrócone ku drodze do domu. I znowu szukam niewiadomych w tęsknocie do Ciebie. Wiódł wzrok po szklistych odbłyskach świateł. Oddech osiadał na oknie jak śnieg  gdzieś w martwym jeziorze. Chłód dotrzymywał mi towarzystwa, tylko on jest w stanie wytrwać u mego boku nie zważając na sprawy przyziemne. Melancholia w myślach, nie dała snuć marzeń. Mrugnąłem niedbale raz jeden, raz drugi. Barykady przerwane, purpur w policzkach. Kropla spłynęła zataczając się wolno po zakrętach na twarzy.  Jeszcze jeden wdech, delikatny wydech. Zwolnię tempo pulsu przy opowieści,  pełnej emocji, by zataić uczucia. Uczucia, które ranią na wskroś serce zmęczone czekaniem. Cytrynowy zapach unosił się z nad filigranowego kubka herbaty, wydechy było coraz efektywniejsze. Godzina, dwie. Sam nie wiem ile dni tak spędzonych zatraciłem w życiorysie. Łudząc się, trwając w wewnętrznym zamyśle, wrócisz, pokarzesz. Jak żyć i życiem być dla innych, ludzi.

dzieciństwo

Nie wiem kiedy, lecz gdy spojrzę raz jeszcze w przestrzeń właśnie w tym miejscu, nie widzę ścian, ani drewnianych mebli. Nie dostrzegam też stołu i białego obrusu z jedną szramą u boku. Ciepło promieniuje w powietrzu, a wraz z nim kurz z ów czasów. Wszystko i nic powracają na nowo, odświeżone, lekko wyblakłe. Bez tej iskry, która nadawała temu głębszy sens. Rozumiesz. I znów patrzę w blaknącą firanę zawieszoną na nisko osadzonym oknie z próchniejącą ramą obok kwiat w donicy. Nie widzę nic prócz wzorów i falbanek, ale gdy spojrzę raz jeszcze, nie wiem kiedy, widzę jak przez mgłę przemykające cienie rozbrykanych dzieci. Słyszę kokieteryjny śmieszek kobiety, doświadczony. Spojrzenie  przenikliwe i milczące. Lecz bez miłości, która gdzieś zasnęła i tęskni, i droczy się z wspomnieniem dygoczącym z zimna. Brakiem słów można by określić światopoglądy, jakby milczenie wyrażało ogromy uczuć zamkniętych w klatce doznań. Ile jesteś w stanie przemilczeć bólu? Pójdź dalej, by wciąż tkwić w beztroskim uniesieniu, przyjemnym jak pierwszy pocałunek, czy kawa o poranku. Sięgam ślepym wzrokiem dalej. Tudzież, do dziecinnego pokoju. Wydaje się być znajomy, to tylko ściany i drewniana podłoga, one nic nie wiedzą. Nie muszą mówić i mową  zeznawać setki obrazów, zdradzać dwa łóżka i kpić z śliwkowego dywanu. Miota się zgrabnie wiatr z uchylonego okna wśród bukowych zabawek, ten sam. Poznaję po chłodzie muskającym policzki, szumie wtłaczającym krzyki chłopca w uszy. Nie wiem kiedy, ale tym razem  wiem na pewno, że gdy spojrzę raz jeszcze, mrugnę kilkakrotnie, ujrzę wyraziście, zatroskaną kobietę siedzącą u boku niewielkiej poduszki. Głaszcze po głowie niesfornego łobuza, znowu coś przeskrobał. Szepcze mu do ucha, zapewne coś miłego, co doda otuchy, nie suche słowa „Wyliżesz się” Coś głębszego. To byłoby kresem refleksji gdyby nie gwałtowny podmuch wiatru. Głośno zaryczał wbiegając przez otwarte okno, chłodem pieści ramię kobiety. Zmroził ruchy. Mimowolnie przytuliła chłopca, wtem kilka słów ubranych w nieforemne zdanie uniosło się w przestrzeń, jednakże ów podmuch stłamsił je doszczętnie. Deski dawno temu przesiąkły żalem, ból zaś  skryły swe oblicze pod błękitną zasłoną, tłamsząc przejawy buntu w sercu ich obojgu. Jedno serce w dwóch istotach bijące jednakowo jak wszystkie inne dookoła, będące czujne niczym zwierze  schronione w swej norze. Teraz już wiem kiedy, wiem to na pewno.

monolog do lustra

Przyjdzie dzień pęknięcia szkła
noc która pochłonie uśmiech
dziecko w pół śnie wypali słowa wyryte w usta
obecny gniew i jego odbicie
zbędna jest mowa, ostrość i słodycz
zalega skrycie w spojówce oka
Proszę patrz to działa jak narkotyk

daleka w dół droga usłana przez głos
dźwięk cichy stonowany i lekki
męki by otchłani dostrzec siarki smak
stracenie w spojrzeniach
ufność bliska lecz myśli cisną
Idę i znów znużony życiem
w korytarzach ciemnych
znaczeń niepojętych
krwawych wspomnień
srogich jak ta brzytwa
co przebiła serce
błądzę w odbiciu.